Poznając kulisy serialu „Janosik” nie sposób nie wspomnieć o drugiej obok reżysera fundamentalnej dla filmu osobie. O ile Jerzy Passendorfer był twórcą pomysłu i nadał dziełu ostateczny kształt, o tyle o przygotowanie fabuły poprosił swojego dobrego znajomego, krakowskiego pisarza Tadeusza Kwiatkowskiego. Czym inspirował się scenarzysta? Jak bardzo jego wizja pokrywa się z tym, co widzimy na ekranie? Kim był prywatnie? Dziś chcemy bliżej przyjrzeć się postaci, która pomimo dużej rozpoznawalności w swoim środowisku nie przebiła się do świadomości przeciętnego czytelnika i widza.
Młodość
Tadeusz Kwiatkowski urodził się dokładnie dwa tygodnie wcześniej niż jego o wiele popularniejszy kolega – Karol Wojtyła – 4 maja 1920 r. w Krakowie. Był synem Alfreda, mieszkali na ul. Wolskiej.
Jeszcze w 1937 roku w międzyszkolnym czasopiśmie „Szkolne Czasy” opublikował swój pierwszy tekst. Rok później rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na jednym roku spotkał się nie tylko z przyszłym papieżem, ale też z jego koleżanką z Wadowic – Haliną Królikiewicz. Po wojnie wspólny kolega – ks. Karol, pobłogosławi ich związek.
Wśród grupy studentów znaleźli się także m.in. Juliusz Kydryński, Tadeusz Hołuj i Wojciech Żukrowski. Ostatni z nich swoje życie, podobnie jak Kwiatkowski, zwiąże z pisaniem książek i filmowych scenariuszy (m.in. „Potop”). Kadrę profesorską stanowiły wybitne postaci, m.in Stanisław Pigoń Tadeusza Sinko czy Kazimierz Wyka.
Wojna
Młodzi poloniści nie zdążyli rozpocząć drugiego roku studiów z powodu wybuchu II wojny światowej.
Losy młodego Tadeusza mogłyby posłużyć jemu samemu do stworzenia niezwykle ciekawego scenariusza filmowego. Już w pierwszych miesiącach napaści Niemiec i Związku Radzieckiego na Polskę bardzo dużo przeżył. Szukając schronienia w bezpieczniejszym rejonie wyjechał do swojego stryja w okolice Stanisławowa. Tam złapali go żołnierze radzieccy i przeznaczyli do zsyłki na Sybir. Po kilku godzinach jazdy w bydlęcym wagonie, pociąg zatrzymał się w niewielkiej miejscowości. Do pociągu wszedł rosyjski dowódca, który wśród zesłańców szukał kogoś, kto sprawnie potrafił pisać cyrylicą. Tadeusz zgłosił się do tego zadania i został wypuszczony z wagonu. Miał pracować w niewielkim budynku, jednak korzystając z chwili nieuwagi dowódcy zbiegł z podwórza przez dziurę w płocie. Dwa dni pieszo wracał do Stanisławowa, a stamtąd również wśród wielu trudności przedostał się przez granicę na Sanie i szczęśliwie powrócił do rodzinnego miasta.
W czasie trwania wojennej zawieruchy Tadeusz Kwiatkowski był działaczem kulturalnym podziemia, przez rok będąc m.in. redaktorem konspiracyjnego „Miesięcznika Literackiego”. Pielęgnowanie pisarskiej pasji pomagało przetrwać trudny czas i zachować nadzieję na lepszy los. Kwiatkowski kilkukrotnie otarł się o śmierć lub obóz, w każdej sytuacji zagrożenia dopisało mu szczęście. Choć gestapo nie wykryło jego literackiej, podziemnej działalności, to w styczniu 1944 trafił do więzienia na Montelupich za kontaktowanie się z osadzonym wcześniej pisarzem i krytykiem teatralnym Tadeuszem Kudlińskim. Po kilku miesiącach, w maju tegoż roku został wypuszczony. Ten czas wspominał jako najgorszy w życiu.
W wydanej w latach 80-tych książce „Płaci się każdego dnia” opisał jeszcze kilka innych śmiertelnie niebezpiecznych wydarzeń z czasu wojny, z których udało mu się szczęśliwie wyjść cało. Pewnego razu spóźnił się do kawiarni na spotkanie i był jedynie świadkiem aresztowania kilkudziesięciu przedstawicieli krakowskiej inteligencji. Wiele spośród tych osób zostało wkrótce rozstrzelanych. Kiedy indziej wspólnie z kolegą próbował przeszmuglować pistolety ukryte pod płaszczami. Będąc na dworcu usłyszeli krzyki gestapo, które urządziło właśnie przeszukania. Kiedy nie mieli już szansy ucieczki nieoczekiwanie podszedł do nich dawno niewidziany kolega pokazując swoje zdjęcia z zawodów gimnastycznych. To przyciągnęło uwagę jednego z okupacyjnych policjantów, który… pogratulował chłopcu sukcesów, wyznając, że sam również uprawiał gimnastykę we Wiedniu. Cała trójka została zwolniona z przeszukania.
W pamięci Tadeusza mocno zapisał się także styczniowy dzień 1945 r., w którym Niemcy opuszczali Kraków. Radość miasta przeplatała się z rodzinną tragedią przyszłego pisarza – tej nocy zmarł jego nieuleczalnie chory brat Jerzy. Poruszający moment śmierci bliskiej osoby potęgował lament ich matki. W momentach ciszy słychać było krzyk rodzącej za ścianą sąsiadki.
Ślub i początek kariery
Kilka miesięcy później żałoba Tadeusza zamieniła się w radość z powodu ślubu z koleżanką Haliną. Rok później nowowyświęcony ks. Karol Wojtyła ochrzcił ich córkę Monikę.
Młoda rodzina zamieszkała w Domu Literatów przy u. Krupniczej 22. Budynek został pozyskany z inicjatywy Kazimierza Czachowskiego, prezesa Związku Zawodowego Literatów. W jego zamierzeniu w kamienicy miały się znaleźć biura, sala odczytowa, biblioteka oraz mieszkania dla członków związku.
Za sąsiadów Kwiatkowscy mieli m.in.: Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Jerzego Andrzejewskiego, Stefana Kisielewskiego czy Jerzego Zawieyskiego.
Był to również czas rozkwitu kariery pisarza. Publikował felietony i recenzował spektakle teatralne w Dzienniku Polskim (lata 1946-1960). Udzielał się także w redakcjach: „Odrodzenia”, „Przekroju”, „Tygodnika Powszechnego” i „Życia Literackiego”. Dodatkowo otrzymał nominację na kierownika literackiego Teatru Groteska, a następnie przeniósł się na podobne stanowisko do Teatru im. Słowackiego.
Kolega papieża za karą śmierci dla duchownych
Powojenne lata niosły ze sobą dodatkowe obciążenie spowodowane nowym, nieludzkim ustrojem. Wielu twórców nie godząc się na uprawianie socrealistycznej propagandy musiało szukać utrzymania w innych branżach. Po początkowym zgodnym współżyciu w Domu Literatów i tam pojawiły się podziały w tej kwestii. Kwiatkowski był zdania, że najlepiej nie opowiadać się za żadną ze stron. Czy było to wygodne wyjście, najbezpieczniejsze? Czy wynikało z krytycyzmu wobec wszystkich skrajnych środowisk? Różnie można to oceniać, sam pisarz wspominał to tak:
„Okupacja nie dała mi szans na opowiedzenie się, po której stronie stanę. Ustawiony byłem jakoś pośrodku. Miałem równie dobre kontakty z komunistami, jak i z katolikami, z ludźmi z AK (Armii Krajowej – przyp. aut.), jak i z AL (Armii Ludowej – przyp. aut.). Ani jedni, ani drudzy nie usiłowali mnie przekonać do swych racji. Miałem wolną rękę. Chciałem pisać i pisać„.
Trzeba przyznać, że generalnie trzymał się tej zasady, choć nie bez wyjątków. Niewielkie teksty sławiące np. Nową Hutę są tu najmniejszym problemem. Nazwisko młodego twórcy (obok m.in. W. Szymborskiej, L. Herdegena, J. Przybosia i S. Mrożka) możemy odnaleźć wśród 53 sygnatariuszy rezolucji Związku Literatów Polskich w Krakowie w sprawie procesu krakowskiego. Członkowie ZLP pismem tym wyrazili potępienie dla tzw. „zdrajców Ojczyzny”, rzekomych amerykańskich szpiegów. W istocie dokument ten miał stwarzać pozory społecznego poparcia dla orzeczonych wyroków śmierci wobec księży pracujących w krakowskiej kurii. Jak tak mocne opowiedzenie się po stronie komunistów godziło się ze znajomością z (co prawda wówczas zwykłym, „szeregowym” duchownym) ks. Wojtyłą? Czy dawni koledzy ze studiów kiedykolwiek to sobie wyjaśnili?
Rezolucja datowana była na 8 lutego 1953 r., w tym samym roku, ale dopiero jesienią Kwiatkowski zaczął spisywać swój dziennik. Są w nim zawarte opisy spotkań rodzinnych i koleżeńskich z biskupem i kardynałem Wojtyłą. Pisarz był dumny z kolegi i doceniał jego zalety, jednak brak w tych wspomnieniach jakiegokolwiek odniesienia do trudnego tematu podpisania wspomnianej rezolucji.
Pełne wzruszenia (co na dowcipnego i traktującego świat z dystansem człowieka dość rzadkie) są za to słowa zapisane w październiku 1978 r. Z perspektywy lat, doświadczeń własnych i poznawania świata potrafił docenić doniosłość chwili wyboru kolegi na Stolicę Piotrową. Zanotował wtedy m.in:
„NIESAMOWITE! Tego się nie spodziewałem! Wojtyła został papieżem!
(…) Dla naszego sponiewieranego, tak odartego z godności, podporządkowanego Moskwie narodu to ogromna satysfakcja. Ma ona sens odrodzeniowy i przywraca Polsce pogrzebane ambicje. Z tym wyborem wiążę wielkie nadzieje, które – jeśli się spełnią – przyniosą historyczne rezultaty” (T. Kwiatkowski, Ważne, nieważne. Dziennik, t. II.).
Twórczość
Kwiatkowski zasłynął jako twórca blisko 40 książek, w tym powieści (m.in. debiutancki „Lunapark” z 1946 r.), opowiadań, utworów satyrycznych oraz utworów dla dzieci i młodzieży. Pisał także sztuki teatralne, w tym dla teatru telewizji, ale również słuchowisk radiowych. Powszechnie lubiany miał wielką łatwość do zapamiętywania i opowiadania anegdot z życia kulturalnego Krakowa, które następnie również spisywał („Niedyskretny urok pamięci” czy „Od kuchni”). Posługując się pseudonimem Noël Randon wydawał powieści kryminalne (jak choćby „Dwie rurki z kremem” i „Zbrodnia na konkurs”).
W latach 1971–1978 był dyrektorem krakowskiej Estrady, a od 1978 do 1981 roku pracował jako kierownik literacki Teatru Bagatela.
W 1960 r. do spółki z Brunonem Miecugowem i Jackiem Stworą założył kabaret literacki „Jama Michalika„. Co ciekawe, w latach względnej „odwilży” po okresie stalinowskim, artyści nie bali się w zawoalowany sposób wyśmiewać absurdy socjalizmu. W przeciągu niemal 30 lat istnienia grupy, doczekała się ona wielkiej popularności (niektóre programy autorstwa Kwiatkowskiego były grane kilkaset razy). Na estradzie pojawiali się m.in. żona Tadeusza – Halina, Anna Seniuk, Marek Walczewski, czy dobry znajomy pisarza Wiktor Sadecki (odtwórca roli starego harnasia Jakubka w „Janosiku”, ale i dubbingujący Smoka Wawelskiego w serialu animowanym o Profesorze Baltazarze Gąbce).
Również na widowni nie brakowało znanych nazwisk, a niektóre z nich (np. ówczesny premier Józef Cyrankiewicz) wywoływały u przedstawiających dodatkowe emocje.
Na osobne uznanie zasługuje jego praca scenarzysty filmowego. Choć z dużej liczby pomysłów niewiele zostało zrealizowanych, to jednak filmy oparte o jego teksty przeszły do historii polskiego kina.
Filmowy debiut Kwiatkowskiego jako autora scenariusza przypadł w 1963 r. Komedia „Zacne grzechy” w reżyserii Mieczysława Waśkowskiego oparta była na powieści bohatera artykułu „Siedem zacnych grzechów głównych„. Dwa lata później na ekranach nie tylko polskich kin pojawił się „Rękopis znaleziony w Saragossie” Wojciecha Hasa, na podstawie dzieła Jana Potockiego. Film zbierał laury na międzynarodowych festiwalach w San Sebastian i Edynburgu. Wydawało się, że filmowa kariera Kwiatkowskiego nabierze rozpędu.
To właśnie w połowie lat 60-tych do krakowskiego literata zgłosił się stary znajomy Jerzy Passendorfer. Pracujący już wówczas w Warszawie uznany reżyser nosił się z zamiarem zrealizowania telewizyjnego serialu o podhalańskim, dobrym zbójniku. Co ciekawe, nie myślał wówczas o Janosiku.
Podczas gdy plany Passendorfera wciąż pozostawały w sferze marzeń i Kwiatkowski tracił nadzieję na ich realizację opracował m.in. scenariusz do spektaklu telewizyjnego „Na krakowskim rynku” (1968 r.) oraz do filmu fabulrnego „Wiktoryna, czyli czy Pan pochodzi z Beauvais?” (1971 r.)
Po kompletnie niespodziewanym przez pisarza sukcesie „Janosika” nie pojawiały się jednak o dziwo kolejne, konkretne propozycje. Po wielu latach powrócił jako scenarzysta filmu „Oszołomienie” (1988), opierając fabułę na prawdziwej, tragicznej historii miłości i śmierci aktora Kazimierza Junoszy-Stępowskiego.
Podróżnik
Tadeusz Kwiatkowski mógł pochwalić się niezwykłymi wyprawami, które i teraz w dobie ułatwionego podróżowania robią wrażenie. Już w trzy lata po wojnie udało mu się wybrać handlowym statkiem do Brazylii i Argentyny. W Buenos Aires zapoznał się z Witoldem Gombrowiczem pracującym w polskim banku. W 1957 r. Wybrał się „tylko” do Paryża, ale i ten wyjazd wykorzystał do nawiązania kontaktów artystycznych z miejscową Polonią (środowisko miesięcznika „Kultura” na czele z Jerzym Giedroyciem i Zygmuntem Hertzem). Cztery lata później udał się aż na Daleki Wschód, m.in. do Indonezji i Japonii.
Jakim był człowiekiem?
Choć nigdy ani jako pisarz, ani jako scenarzysta nie zyskał ogólnopolskiej sławy, w środowisku artystycznym, w krakowskim „światku” był bardzo popularny i lubiany. Zjednywał sobie ludzi dzięki swojemu skłonności do żartów i pomocy. W trudnych powojennych czasach wykorzystywał swoją pozycję sekretarza krakowskiej filii ZLP do załatwiania w Warszawie spraw, z którymi wielu się do niego zwracało. Jeden z nich ułożył potem odpowiednią fraszkę: „Jak twa sprawa się nie rusza, wal wprost do Tadeusza”. Żona i córka wypominały mu, że o własnych potrzebach zdawał się nie myśleć. Taka postawa z kolei sprawiała, że i w Warszawie zyskał wielu przyjaciół i dobrych znajomych.
Córka Monika Wysogląd-Majewska, która po śmierci ojca opracowała i wydała jego dzienniki pt. „Ważne, nieważne„, była zdania, że gdyby Kwiatkowski przeniósł się do Warszawy, (do czego go zachęcano), z pewnością mógłby zrobić jeszcze większą karierę.
Pamięć o ojcu zawarła też w takich słowach:
„Z natury choleryk, wściekał się często z błahych powodów, lecz złość szybko Mu mijała. Bardzo mnie kochał, ja Go uwielbiałam.
Stale spragniony ludzi uczestniczył w niezliczonych imprezach towarzyskich, w kawiarniach i nocnych lokalach. (…) Jeździł po Polsce z wieczorami autorskimi, dającymi mu na ogół dużo satysfakcji. A jednak uważał, że jest leniwy„.
Ostatnie lata
Do dziś pamiętany jest także w środowisku kibiców Cracovii Kraków; od 1981 r. należał do Rady Seniorów klubu.
Niemal 10 ostatnich lat jego życia było naznaczone chorobą i ograniczeniem kontaktów towarzyskich. Jeszcze w marcu 1996 r. otrzymał nagrodę Krakowskiej Książki Miesiąca za książkę „Panopticum” (okazała się też ostatnią), a w maju 2000 r. uhonorowano go Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Zmarł 7 marca 2007 r. w Krakowie, pochowany został tydzień później na cmentarzu Rakowickim.
Artykuł powstał m.in. na podstawie dzienników pisarza, wydanych w dwóch tomach, pod nazwą: „Ważne, nieważne”.
Ze względu na bogaty życiorys Tadeusza Kwiatkowskiego, na zadane na początku pytania, dotyczące filmu „Janosik” (Czym inspirował się scenarzysta? Jak bardzo jego wizja pokrywa się z tym, co widzimy na ekranie?) odpowiemy w osobnym artykule.